... and then night!
02.12.2022 - 18.01.2023
AnaMary Bilbao
Michal Martychowiec
Xisco Mensua
Manuel M. Romero
Ian Waelder
Curated by Aurélien Le Genissel
„Nagle, życia świetlików zdają się obce, niepokojące,
jakby zrobione z przetrwałej tkanki
- świetlistej lecz bladej, słabej, często zielonkawej -
duchów.”
Georges Didi-Huberman. Przeżycie świetlików
Prace prezentowane na wystawie można postrzegać jako sporadyczne świetliki błyszczące w nocy. Błyski i migotania, które pojawiają się wbrew temu królestwu półmroku, o którym mówił T.S. Eliot, opisując „skargi” naszych czasów. Ale nie chodzi tu o nieprzejrzystą noc, a raczej o to „królestwo − światła surowego, okrutnego, drapieżnego – towaru”, które krytykuje Guy Debord, tych „wściekłych projektorów” Pasoliniego, które nas oślepiają. Otacza nas obfitość jasności, spojrzeń i obrazów, kamer CCTV i reflektorów rodem z reality TV, historii i nadmiernie oświetlonych stadionów, polityków w światłach fleszy i ciał wystawionych na widok.
Aby nie dać się pochłonąć tym oślepiającym cieniom, musimy walczyć przeciwko uwodzącym nas, migającym z zawrotną prędkością, nastawionym na wydajność i przerośniętym obrazom, które zalewają przestrzeń wizualną kapitalizmu. Przeciwstawić im to, co Georges Didi-Huberman nazywa (1) „obrazami-świetlikami”: przerywane migotanie, niestabilne propozycje, drzazgi świata, przypadkowe odpryski, takie „obrazy, które przeżyły” − jak je określił w innej znanej książce − znajdziemy je na przykład w starych, odzyskanych fotogramach, nad którymi AnaMary Bilbao pracowała w swojej serii grafik. To archeologia obrazu, w ramach której przypadek i odporność oferują nam nową hermeneutykę spojrzenia, bardziej przejrzyste i surowe podejście do czynności obserwowania.
Losowe słowa, niezwiązane ze sobą znaki i przypadkowe linie na czarnym tle, tworzone przez AnaMary Bilbao, rezonują z abstrakcyjnymi obrazami Manuela M. Romero, na których plamy, nierówności i materiały oscylują pomiędzy wykalkulowanym gestem a resztkami pozornie nieosiągalnego doświadczenia. Jest tu również coś, co Huberman nazywa „aperçue” [spostrzeżenie] i jest to niczym więcej jak sposobem na głębsze i bardziej delikatne zatopienie się w percepcji. „To, co mi się ukazuje, przed zniknięciem pozostawia po sobie odciśnięty ślad po pytaniu, wspomnieniu lub pragnieniu” − wyjaśnia filozof stwierdzeniem, które jak dla mnie mogłoby być idealną definicją dzieła sztuki. Jeden z obraz.w Romero mógłby również posłużyć za szczególny przykład takich świetlików: na czarnym tle pojawiają się białe punkty, które zdają się właśnie rozpychać przestrzeń dla siebie w środku nocy, będąc świadectwem czegoś, czego nigdy nie uda nam się do końca zrozumieć, ale być może zdołamy to sobie wyobrazić lub dostrzec kątem oka.
Wszystkie prezentowane tu prace, w jakiś sposób, prowadzą refleksję nad swoją własną esencją, nad swoim własnym statusem obrazu, nie ukrywając swojej kruchości, niedoskonałości i nieprzewidywalności. Nie starają się być czymś więcej niż są, tak jak widzimy to na przykładzie fotografii Iana Waeldera, w których arbitralność, przypadkowość i porażka są obecne w powtarzających się próbach, niemalże absurdalnych, sfotografowania zwyczajnej butelki piwa. Do tego, robi to przyjmując i akceptując nieregularną pikselizację przesadnie powiększonego zdjęcia. Codzienność tego, co banalne, „śladu zdarzeń drobnych lecz znaczących, to znaczy otwartych na pole nieskończonych możliwości”, jak powiedziałby znowu Huberman. To samo dzieje się z rzeźbą I remember better days, w której buty i żelazny pręt wydają się przenosić nas do utraconego czasu i minionych wydarzeń.
Jakże niewielkie są tutaj plany filmowe autorstwa Xisco Mensui. Zakorzenione w powszedniej intymności kwarantanny, otwierają się w nich wszelkie możliwości za pośrednictwem odniesień do źródeł, z których czerpie − pojawiających się tu tekstów, destylowanych myśli czy cytowanych filmów. To kino osobiste i transcendentalne, przypominające pierwsze lata sztuki wideo, w którym wybrzmiewa również echo tych „małych historii w ramach wielkiej opowieści”, co znamy z Pasoliniego. To, co trywialne, staje się uniwersalnym na tle pandemii, w precyzyjnym montażu, karmiącym się zarówno intelektualizmem Godarda, jak i egzystencjalną gęstością Jonasa Mekasa.
„Szukać ducha w obrazie” − mówił Hito Steyerl na temat „biednych obraz.w”, które w jakimś sensie pobrzmiewają w domowych scenkach z filmu Mensui. Te duchy − jak wyjaśnia cytat otwierający niniejszy tekst − składają się z bladej i wątłej poświaty materii, która przeżyła. Staliśmy się udomowieni i pasywni w obliczu odcieleśnionych mocy górnolotnego i produktywnego obrazu, jak panda − symbol nowoczesnego człowieka − na obrazie Michała Martychowca Panda kontemplująca czarny kwadrat. Ale tu, znowu, nie wszystko jest tym, czym się wydaje, a formalizm czarnego kwadratu być może kryje w sobie odwagę tego, co żywe.
W swoim słynnym poemacie z 1855 roku À une Passante [Do przechodnia], Charles Baudelaire napisał: „Błyskawica... potem noc! Uciekające piękno”. Ta wystawa stara się uchwycić tę błyskawicę, to drżenie w ciemności, ten jęk światła, który każe nocy ustąpić pola. Iskry sensu, które „pojawiając się, natychmiast nikną”, oddalone od przytłaczających prawd, od totalitarnych horyzontów, jednocześnie stanowią nadmiar możliwości, wydobywających myśl z ulotnego obrazu.
Zapraszają nas, aby lepiej się przyjrzeć i – „czule drżąc” − zbliżyć do cudu przypadkowości.
(1) W swojej rewelacyjnej książce poświęconej Pasoliniemu, zatytułowanej Przeżycie świetlików